Raz! Raz! Próba autostopu


Wróciliśmy już Dolomitów, wystyrmaliśmy się na Mnicha, ważkie i istotne sprawy zostały pozałatwiane, wakacje powoli dobiegały końca. Trzeba jeszcze coś zdziałać...
Jest wieczór, każdy z nas, Zustangowców, siedzi przed swoim ekranikiem. Internet w "magiczny" sposób przesyła wiadomości na linii N.Bystre - Kościelisko, trwa ożywiona dyskusja. Po chwili ze sporej puli pomysłów wyłaniają się dwa projekty spędzenia ostatnich wolnych dni. Jednym z nich jest już od lat planowany syty wypad rowerowy w Beskidy, drugi zaś to próba naszych sił w "stopowaniu". Po raz kolejny korzystamy z "magii" internetu i otrzymujemy wróżbę niepogody w Beskidzie Żywieckim. Tak wiec, pakujemy się, rozgrzewamy kciuki i ruszamy na spotkanie z "autostopem"
Początek zapowiada się optymistycznie. O ok 14 wyruszamy z Zakopanego a wieczorem lądujemy już za Słowackim Rajem. Po ostatnim kursie otrzymaliśmy dwie butelki Sulinki – przepysznej wody mineralnej – polecamy! Dnia następnego, po odstanym poranku, łapiemy wreszcie stopa. Zatrzymuje się ekscentryczny słowacki ksiądz. Jest rozanielony naszym towarzystwem do tego stopnia że obawiamy się że spowoduje karambol. Na przemian śpiewa i tańczy (sic!). Na szczęście cali i zdrowi lądujemy przy granicy węgierskiej i dość szybko się przez nią przeprawiamy. No cóż... tu się kończy dobra passa. Co tu dużo pisać -po kilku pechowych dniach docieramy małym żółtym i zapchanym samochodzikiem do Budapesztu. Leje. Zwiedzamy miasto a następnie z wyeksponowanymi kciukami wychodzimy na obrzeża.
Zatrzymuje się samochód, dobra nasza, wsiadamy! Staramy porozumieć się z kierowcą, ale weź tu Węgra zrozum... Pan dobrodziej wysadza nas na środku autostrady pięć kilometrów dalej ze szczerym uśmiechem na twarzy, z pewnością w sercu że oto zrobił kolejny krok ku zbawieniu. My też się uśmiechamy, kiwamy głową udając że coś rozumiemy, ale wcale nie jest nam do śmiechu. Ostatecznie dzień kończy się na tym, że wpierw idziemy 10 km autostradą, a następnie zatrzymuje nas policja. Cóż począć – schodzimy do małej wioski i (Uwaga, uwaga!) łapiemy na stopa autobus a następnie pociąg. Nie ma co wnikać w to jak to zrobiliśmy – niech podpowiedzią będą słowa W. Cejrowskiego "w podróży dobrze mieć przy sobie tupet jak taran".
Balaton – odpoczywamy. Trzeba stwierdzić, że "nasz"  Zalew Czorsztyński zasługuje już na większą uwagę, ale warto było tu przybyć, by przekonać się że nie ma  po co tu przyjeżdżać. Po spędzeniu większości czasu na przemierzaniu ruchliwych dróg i zwiedzaniu zajazdów i stacji benzynowych decydujemy się na przedwczesny powrót. O dziwo, szczęście się do nas uśmiecha i drogę do domu pokonujemy w dwa dni...
No cóż - Autostop jest nieprzewidywalny. Warto było  pojechać i się przekonać!

Oto video z węgierskich st(e/o)pów:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz