Mnich

Mnich – ale nie cichy braciszek.
Modli się – ale nie z pokorą.
Mgła siwa się nad nim kołysze,
wiatr pod nim ugina bory.

Kazimierz Andrzej Jaworski - "Mnich"  (fragm.)


Szczyt ten niewątpliwie jest symbolem. To "mekka" polskich taterników. Jego charakterystyczny, smukły kształt pobudzał wyobraźnie nie tylko wspinaczy ale także poetów, prozaików czy reżyserów. W ten sposób "mnisi" urok przedostał się również do naszej świadomości. Od jakiegoś czasu był to dla nas wspinaczkowy cel nr 1.  




Zawsze chcieliśmy sprawdzić się we wspinaczce wielowyciągowej na własnym sprzęcie. Droga klasyczna na północno-zachodniej ścianie Mnicha wydawała się być idealna na naszą inaugurację (wycena IV, 4 wyciągi).

Po tygodniu spędzonym na via ferratach, postanowiliśmy skorzystać z dobrej passy i zdobyć wspomniany szczyt. Wypatrzyliśmy okienko w pogodzie i ruszyliśmy.
Z Kościeliska wyjechaliśmy przed świtem. Wraz z pierwszymi promieniami wyszliśmy z regla. Nad Morskim Okiem zaskoczyła nas słoneczna i rześka pogoda oraz płatne toalety. Krótki odpoczynek, zarzucamy plecaki i wbijamy się w kosówkę. Kierujemy się na Szpiglasowy Wierch. Temperatura już wyższa, - pozbywamy się niepotrzebnych warstw odzieży. Przed nami sterczy Mnich, u dołu srebrzy się tafla Morskiego Oka. Docieramy do rozdroża i odpoczywamy w cieniu skały. Teraz trzeba znaleźć dróżkę prowadzącą bezpośrednio w stronę szczytu. 





Dolne Płytki Mnichowe - czas na klarowanie sprzętu i znalezienie drogi. Na szczęście na miejscu są już inne ekipy, - z ich pomocą znajdujemy właściwe stanowisko. Pierwszy, najłatwiejszy wyciąg idzie sprawnie choć od zimna kostnieją place - znajdujemy się jeszcze w cieniu. Drugi wyciąg  kończący się ciasną przewieszką, zabiera nam trochę czasu. Wreszcie mijamy słoneczną granice. Chwila odpoczynku i czas na trzeci wyciąg. Na początku przechodzę za załom, Jasiek znika mi z oczu.
Po kilku metrach montuje któryś z kolei przelot po czym z szarpnięciem ruszam do góry. Nagle słyszę za sobą brzęk i widzę kość dyndającą na linie. Do kolejnej szczeliny trzeba trochę podejść. Staję na pewnym stopniu uspokajam oddech i ruszam dalej - pewny punkt zakładam dopiero pod koniec wyciągu. Po stresującym incydencie czekam chwile na zwolnienie stanowiska po czym gramolę się z zakładaniem asekuracji. 
Czas na ostatni wyciąg. Niestety tradycji staje się zadość i gubimy drogę, zmieniając stanowisko i wbijając się w sporą trudność. Jasiek powoli, na niepewnych przelotach pnie się w górę. 
Wreszcie decydujemy się na odwrót. Tracimy sporo czasu - godziny już popołudniowe. Po znalezieniu właściwej trasy ruszamy ku wierzchołkowi. Jan, zmęczony poprzednim stresującym podejściem nie może się spieszyć - w końcu to nasza pierwsza wielowyciągówka. Na szczyt docieramy późnym popołudniem. Siedzimy chwilę na małym wierzchołku, chyba zbyt zmęczeni (jeśli nie fizycznie to na pewno psychicznie) by się cieszyć. Szybki zjazd. Zbiegamy najłatwiejszą drogą (bodajże Przez Płytę) i  dalej ku dolinie. W drodze do Morskiego łapie nas zmierzch. Odwracamy się - na Mnichu połyskują światła czołówek, docierają do nas nikłe dźwięki rozmów. Zapalamy własne latarki i ruszamy w dół. 





Gaśnie zachód na obłokach,
Gwiazdy łamią się w potokach;
Kwiaty zroszone do snu opadły;
Lasy ściemniałe dumać zasiadły;
Drzemie ziemia cicha,
Nic nie uśpi mnicha 

Seweryn Goszczynski - "Sobotka" (fragm.) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz