Alpy

"Gran Paradiso"







Le Pont, 1961 m.n.p.m. Mijamy kilka opuszczonych chat. Kamienne budynki, jak stosy odłamków skalnych, zwieńczone łupanym gontem, wtapiają się w pejzaż tworząc obraz pierwotnej harmonii człowieka z górami. Odbijamy z utwardzonej drogi na szlak. Przed nami dokładnie 2100 metrów przewyższenia do Gran Paradiso – czterotysięcznika znajdującego się we wschodnich Alpach Graickich...


"Italia zza szyby"

...Nasza podróż rozpoczęła się w Bergamo późną nocą. Odebraliśmy bagaż i udaliśmy się autobusem do Milano Centrale. To jeden z największych dworców kolejowych w Europie. Przestrzenne i monumentalne sale nawiązują do rzymskiej architektury a szeroka na 200 metrów fasada jest wzorowana m.in na stylu secesyjnym.
Po paru godzinach drzemki, już dnia następnego, wsiedliśmy do pociągu relacji Mediolan- Turyn. Destynacja Chivasso. Wraz z porankiem wkroczyliśmy do tej małej, klimatycznej miejscowości. Mgła powoli unosiła się znad lesistych pagórów rysujących horyzont. Uliczne knajpy, jedna po drugiej, otwierały się, zapraszając na kawę i ciastko. Odurzeni leniwą aurą snujemy się po brukowanych uliczkach przebiegających pośród kamienic. Ponad nami trzepocą korale włoskich flag przerzuconych nad drogą.
Ta niepozorna miejscowość posiada bogatą historie. Na rynku znajdujemy wieże obronną z końca XII wieku, będącą jedyną pozostałością po średniowiecznej fortyfikacji. Po przeciwnej stronie placu stoi późno-gotycka katedra z 1415 roku. Portal wejściowy zdobiony jest figurami proroków i apostołów, uosabiających stary i nowy testament zaś na dzwonnicy czas mierzy zabytkowy zegar słoneczny.
Idziemy dalej. Spokój i cisza. Az trudno sobie wyobrazić że niecałe 100 lat temu rozbrzmiewały tu miarowe uderzenia tysięcy par wojskowych butów. Po zakończeniu I wojny światowej w obozie La Mandria di Chivasso formowane były polskie oddziały wojskowe do których werbowano jeńców z armii ausrto-węgierskiej i niemieckiej. Kurz wzniesiony ich podeszwami prawdopodobnie osiadał na tym samym bruku.

"Valle d'Aosta"
Włochy mkną za szybą pociągu zmierzającego do Aosty. Okolica robi się bardziej górzysta. Mglista kurtyna odsłania kolejne szczyty. Powoli zagłębiamy się w krajobrazy rodem z baśni Tolkiena. Ogromne omszone lasem pagórki urywają się nagle skalistą ścianą by dać upust kaskadom wody. W tle śnieżnobiałe, poszarpane turnie. Gdzieniegdzie wyłania się z lasu zamek wyeksponowany na stromej skale.
Dolina Aosty to region wyjątkowy. Kraina zamknięta pomiędzy pasmem Alp Graickich a Alpami Penninskimi. Wysokogórskie krajobrazy komponują się tu ze starożytnymi ruinami, warowniami Franków czy barokowymi kościołami tworząc iście mistyczny klimat.







"Rzym Alp"



Już w V w.p.n.e. u zbiegu dwóch rzek stała tu osada celtyckiego plemienia Salassi. Za czasów Oktawiana Augusta rzymianie podbili rejon Valle d'Aosta trzebiąc autochtonów i sprzedając ich w niewolę. W 25 r.p.n.e zdobyczny gród został przebudowany. Ze względu na dogodne położenie o walorach taktycznych powstał tu obóz wojskowy o nazwie Augusta Prætoria Salassorum. Po 14 latach miasto mianowano stolicą rzymskiej prowincji Alpes Graies (Alpy szare – stąd wywodzi się obecna nazwa pasma). Dziś Aosta, nazywana "Rzymem Alp", nadal skrywa wielu świadków swojej świetności. Przy wjeździe do miasta stoi łuk triumfalny Augusta. Na każdym kroku znajdujemy fragmenty wież, bram i murów warownych. Warte obejrzenia są ruiny świątyń, forum czy amfiteatru.
 
W mieście spędzamy trochę czasu. Robimy zapasy i szkicujemy wstępny plan na najbliższe dni.
Jeszcze przed wyruszeniem w dalszą drogę pozyskujemy wiedzę o okolicy w informacji turystycznej i tak wyekwipowani wsiadamy do autobusu. Zmierzamy ku bramom Parku Narodowego Gran Paradiso.

"W obrazie Turnera"

Koniec odpoczynku, plecaki na grzbiet. Wysiedliśmy w Villeneuve - podgórskiej miejscowości leżącej na granicy parku. Gęsto zbite domy kryte łupanym gontem stoją wciśnięte pomiędzy skalną ścianę a niosący wiosenną wodę potok. Na szczycie przylegającego do wsi pagóra majaczy kształt warownej wieży. Przechodzimy przez most i odbijamy w lewo. Trawersująca zbocze ścieżka ma zaprowadzić nas do ruin. Zostawiamy ciężkie plecaki u podnóża i tylko ze sprzętem fotograficznym ruszamy dalej. Każdy krok wzwyż pozwala nam ujrzeć kolejny fragment urzekającego pejzażu Alp Graickich. Zrywa się wietrzyk dający wytchnienie od wiosennego upału. Popołudniowe słońce kładzie delikatne cienie. Pokonujemy ostatnie zakosy i wchodzimy na płaską połoninie. Tuż przed nami wyrasta serce zamku Argent - kamienny stołp i resztki wewnętrznego muru. 
Trochę dalej szkielet zewnętrznych obwarowań prowadzi nas do odrestaurowanej kaplicy – najstarszej zachowanej części zamku datowanej na X wiek. Pierwsza wzmianka o miejscu Castrum Argenteum pojawiła się w 1176 roku, choć istnieją przesłanki jakoby podwaliny warowni Argent stanowiły celtyckie fortyfikacje.
Spoglądamy z góry na Dolinę Aosty. Rozproszone, miękkie światło osiada na południowych stokach.
Prawdopodobnie o tej samej porze, na jednym z okolicznych wzgórz, angielski mistrz romantycznych pejzaży rozkładał swe sztalugi. Góra dramatycznie opada stromymi ścianami w dolinę. Zamek stopiony wieczornym słońcem ze skalnym wierzchołkiem staje się naturalnym zwieńczeniem szczytu. Oto obraz "Chatel Argent, in the Val d'Aosta, near Villeneuve". Willam Turner używając głównie żółcieni przedstawił nostalgiczną aurę górskiego zmierzchu. Szkiców i malunków warowni powstało kilka, widocznie krajobraz tej części Doliny Aosty głęboko poruszył romantyczną wrażliwość artysty.
Schodzimy do Villaneuve. Po drodze mijamy średniowieczny kościół Najświętszej Marii Panny stojący u podnóża góry i przylegający doń zabytkowy cmentarz. Przed nami ostatnia podróż autobusem by wedrzeć się głęboko w świat Alpejskich szczytów.

"Jak we śnie"

Machamy przed kierowcą spisaną nazwą miejscowości a następnie sadowimy się w całkowicie pustym autobusie.
Pojazd mija kolejne ciasne i strome zakręty. Jak zahipnotyzowani siedzimy z twarzami przy szybach, po chwili jednak zmęczenie daje o sobie znać i nie wiedzieć kiedy zapadamy w niespokojny sen. Ogłuszeni pobudką wysiadamy w pośpiechu. Nie wiemy czy to nadal senna wizja czy rzeczywistość. Oślepia nas z nagła biel wszechobecnego śniegu. Odbite światło rozświetla późny już wieczór potęgując naszą dezorientacje. Na zboczu po prawej przemyka stado kozic.
Zamknięci w dolinie stromymi ścianami ruszamy w górę strumienia. Mijamy garstkę, w większości opuszczonych, budynków. Wraz z wieczornym chłodem na niebo napływają chmury. Szukamy komfortowego miejsca na rozłożenie namiotu. Nieczynny jeszcze camping zaprasza do rozbicia obozu. Mocno zadzierając głowy do góry widzimy jak obłoki powoli zalewają szczyty. Kropi lekki deszczyk. Szykuje się odwilż...
Pierwszy cel osiągnięty – dotarliśmy do podnóża Alp. Przed nami roztacza się surowy wysokogórski krajobraz. Od teraz jesteśmy zdani na własne siły ale w zamian możemy w pełni zasmakować gór, dzikiej natury i przygody.




"Odwilż"

Pracowity ranek. Zjadamy porządne śniadanie składające się głównie z niepoprawnej ilości kaszki z rodzynkami. Pakujemy się i ruszamy. Słońce powoli wychodzi zza grzbietów. Przemieszczamy się w górę asfaltową drogą.
Jeszcze przed południem mijamy tabliczkę La Pont -1961 m.n.p.m. Energicznie wbijamy się w szlak lecz po chwili kończy się ścieżka a wraz z nią nasz początkowy entuzjazm. Brniemy w mokrym, głębokim śniegu; nasze tempo spada. Trafiliśmy na początek odwilży – tydzień później szlakiem będzie spływał potok. Minęliśmy się z najlepszym okresem kiedy śnieg jest jeszcze zmrożony a temperatury już dość przyjemne.
Zagłębiamy się w reglowy las. Prócz świerków jest tu sporo modrzewi, można wypatrzeć także sosny czy jodły. Pogoda idealna: niebo czyste, powietrze rześkie. Idziemy nieprzetartym szlakiem, ludzkie siedziby już daleko za nami. Wraz z kolejnymi zakosami smreczyna przerzedza się a nastromienie wzrasta. Przed nami pojawia się skalna ściana, pod którą znajdujemy, sądząc po nagromadzeniu odchodów, legowisko koziorożców. Musieliśmy zboczyć ze szlaku. Odbijamy więc na południe i znów pniemy się w górę. Za nami, po drugiej stronie doliny Valsavarenche, ukazuje się masyw Cima della Roley. 
Przystajemy. Przy akompaniamencie kaskad wody tryskających ze szczytu skarpy, chłoniemy widoki. W dole już prawie nie widać kamiennych budynków, zamaskowanych śniegiem zalegającym na dachach. Powyżej zaczyna się ciemnozielona plama lasu poprzetykana gdzieniegdzie złotem modrzewi, a kończy się tuż obok rzadkim szeregiem pni.





Przed nami, nieskalane ludzkim krokiem śnieżne pole. Pokonujemy je kilkoma męczącymi trawersami. Stromizna ustępuje, mijamy ruiny przysiółka La Chante. Na horyzoncie ukazuje się Ciarforon, piękny trapezowy szczyt, który z początku bierzemy za Gran Paradiso. Wszystko pokrywa gruba warstwa mokrego śniegu, tylko gdzieniegdzie pojawia się czarna plamka wystającej skały. Tracimy orientacje, więc wchodzimy na pobliski grzbiet. Dalszy szlak wiedzie rzeczną doliną, lecz my dajemy się zmylić tyczkom pozostawionym dla ski-tourowców i obieramy nieco dłuższą drogę.








Dalsza część relacji już niedługo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz